czwartek, 21 maja 2015

6. Narada przedwojenna

Już dawno nie bylo rozdziału a po za tym opuściłam się w czytaniu waszych blogów. Dlatego proszę aby w komentarzu daliście linki do swoich opowiadań.

******

-Tak bez słowa zniknęliscie?- zapytałem z udawanym wyrzutem.
-Musieliśmy, byliśmy gonieni przez cyklopa. Jesteśmy w końcu herosami.- powiedział Jammie.-Jak nas tu...
   Nie usłyszałem reszty bo oberwałem czymś w głowę.
   Obróciłem się i zobaczyłem Meride i Lizzy. Ta druga walnęła mnie plecakiem po głowie natomiast ta pierwsza krzyknęła:
-Rzymianie otoczyli cały obóz! Przez ciebie nie wydostaniemy się stąd!
-Że co?
-Gówno!- krzyknęła Merida.-Trwa wojna a my jesteśmy w obozie otoczonym przez Rzymskie wojska.
-Przecież to obóz letni.- powiedziałem rozgladając się.
-Letni?! Idioto jesteśmy w obozie herosów!
-Jack?- odezwała się nieśmiało Sophie.-O co tu chodzi?
-No właśnie.- odezwał się męski głos za mną.
   Odwróciłem się, pierwsze co zobaczyłem do końskie nogi, popatrzyłem wyrzej i zobaczyłem mężczyznę. Nie że siedział na koniu, był centaurem, raczej każdy wie jak wygląda centaur. Tłów konia ale tam gdzie ma być jego głowa wyrasta człowiek powyżej pasa.
   Centaur miał jasną sierść, krótko przyciętą siwiejącą brodę. Na plecach zawieszony miał łuk i kołczan, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Dawno nie widziałem żadnego duszka.- powiedział centaur.-Ja się zwiesz?
-Jack Mróz.
-Jestem Chejron. No, no, no.- powiedział centaur zakładając ręce na piersi.- Zostałeś nie dawno strażnikiem, gratulacje. Ale co tu robisz, z łowczyniami, rozbitym pojazdem?
-Przepraszam bardzo, znamy się?- zapytałem się.
-W przeciwieństwie do bogów, nie traktuje duchów jak powietrze.- powiedział.
-Bogowie są bardzo podobni do dorosłych.- mruknąłem, Chejron uśmiechnął.
-Zwołujemy naradę, Sophie, Jammie- wzkazał na ich palcem.-Macie mi coś do wytłumaczenia.
-My przecież nic...- zaczął Jammie ale centaur uciszył go ruchem ręki.
-Witajcie panie.- powiedział kulturalnie w stronę Meridy i Lizzy.- Jak tu się dostaliście? Rano Thalia przesłała mi wiadomość że muszą ruszać do siedziby Amazonek.

    MERIDA
-Słucham?- dopytałam się, nie mogłam przyswoić ostatniego zdania Chejrona.
-Powiedziały że to coś pilnego- tłumaczył centaur.- Dlaczego więc wy dwie tu jesteście?
-Dostaliśmy misję od Artmeidy.- powiedziałam.
-Chodźmy do Wielkiego Domu.- zaproponował Chejron.
    Tak więc poszliśmy w tamtą stronę. Odwiedzaliśmy obóz średni co 5-10 lat. Co było dosyć często dla nas, biorąc pod uwagę że niektóre z łowczyn liczyły sobie kilka wieków.
   Wielki dom stał nieco oddalony od domków, w zasadzie nie był aż tak wielki. Był pomalowany na niebiesko.
   Weszliśmy do świetlicy, gdzie przy stole pimponga odbywały się wszystkie narady. Siedziała tam Clarisse, bliźniaki Stollowie, którzy byli mi znani wyłącznie z tego że dwa lata temu nasmarowali podkoszulek Pheobe jakimś świństwem po którym miała okropną wysypkę, dalej dziewczyna z brązowymi włosami i czerwonyni pasemkami, poruszała leniwie dłonią a wokół niej ciągnęła się smużka pary, z pewnością córka Hekate. Obok niej stał napakowany, łysy osiłek. Dziewczyna z lekkim makijażem, czarnymi włosami, miała na sobie turkusową sukienkę. I jeszcze innych dzieciaków, zauważyłam nawet tego młodego satyra, który wyruszył na ostatnią misję z łowczyniami. Tak w ogóle, satyr to człowiek z kozimi nogami.
-Hej, mogę to od ciebie wziąść?- zapytał mnie przystojny, blond włosy chłopak, z pewnością syn Apollina.
    Zapewne jego gadka zadziałała by na każdą dziewczynę, ale ja jestem łowczynią.
   Rzuciłam w niego moją kurtkę i łuk, jak najmocniej umiałam. Zachwiał się lekko a ja odparłam bez żadnych emocji.
-Możesz.
   Ten zaśmiał się:
-Fajne te łowczynie, a po za tym spoko fryz.- odparł i zawiesił moje rzeczy na wieszaku.
  Chejron z stukotem kopyt przeszedł przez pokój.
-Myśle że wszyscy chcemy posłuchać o waszej misji- powiedzial Chejron.
   Lizzy od razu zaczęła wszystko dokładnie opowiadać.
-Jesteś bogiem, hę?- zapytał owy syn Apolla w stronę Jack'a.
-Yhy...- mruknął.-Sportów zimowych.
   Zobaczyłam jak Chejron uśmiecha się do niego jakby myślał: ,,mądry dzieciak".
-Tak czy siak, musicie jakoś się z tąd wydostać żywi.
-Chejronie, przepraszam że przerywam- odezwałam się.- Ale czy Thalia podała powody dlaczego udała się do siedziby Amazonek?
-O właśnie.- powiedział Chejron.- Thalia dostała wiadomość od Nica di Angelo.
   Pośród grupowych domków rozległy się szepty. Kojarzyłam tego chłopaka, był bratem Bianci di Angelo, która jako łowczyni przeżyła tylko kilka dni. Zginęła na misji ratując reszte towarzyszy, dopiero potem dowiedzieliśmy się że była córką Hadesa.
-Mają z sobą posąg Ateny Panteos.
-A co z...- zaczęła Clarisse.
-Tak, tak, tak. Gleadson jest z nimi, przekażesz to Melie- powiedział Chejron.
   Clarisse pokiwała głową na znak zgody.
-Jest z nim Rzymska pretorka- dodał.
-Co?
-Jak to?
-Przecież to wróg!
   Chrejron uciszył wszystkich:
-Zapomnieliście kim był nasz drogi syn Jupitera, Jason? Najwyraźniej im pomaga.
   Z kąta wyłoniła się dziewczyna z rudymi włosami i z poplamioną farbami, katanką. Odezwała się:
-Ja i Grover rozmawialiśmy z nią, przecież mówiliśmy że chciała pomóc to ten Octawian za wszystkim stoi.
-Trudno- odezwała się Clarisse.- Jeśli się wycofią, będziemy walczyć. Dzisiaj wysyłam część domku na zwiady.
-Pójdę z tobą!- odezwała się dziewczyna z czerwonymi pasemkami.- Przyda wam się trochę mgły.
-Clarisse.- odezwał się Chejron.- macie moją zgodę, pod żadnym pozorem nie atakujcie.
   Clarisse wyglądała na rozczarowaną tym pomysłem ale zgodziła się.
-A co z nimi?- zapytała dziewczyna w czarnych włosach.
    Znałam ją, była z domku Afrodyty a podczas naszej ostatniej wizyty z dziećmi bogini miłości wybuchł mały spór.
-Musimy się koniecznie wydostać z obozu.- powiedział Jack zanim JA zdążyłam się odezwać.-Mamy narazie renifera i... nic.
-Dobrze, wszystko jest możliwe.- powiedział Chejron.- Lou dogadaj się w kwesti zwiadów z Clarisse. Will, musisz zaglądnąć do Melie. A reszta, mamy być gotowa tak jakby za chwile musieliśmy walczyć.
   Grupowi domków rozeszli się zostałam tylko ja, Chejron, Lizzy, Sophie, Jammie i Jack.

niedziela, 22 marca 2015

5. Awaryjne lądowanie

   MERIDA
   Minęło już około dwóch godzin, Jack nadal spał, Lizzy wypletła już połowę sieci a ja skończyłam chaftować.
   Mój haft przedstawiał renifera i sanie, ale nie to auto zaprzeżone do renifera tylko prawdziwe sanie. Obok stałam ja i Lizzy, ale wyglądałyśmy jak te rysunki przedszkolaków. Można nas jedynie poznać po kolorze włosów.
-Wyglada okropnie- powiedziała Lizzy patrząc na mój haft.-Mam uśmiech na pół twarzy.
-Dzięki- mruknęłam i pokazałam jej język.
   Wrzuciłam haft do plecaka i rozsiadłam się wywalając nogi na fotel Jack'a, no cóż, spał, raczej nie będzie mu to przeszkadzało.
-Śpi?- zapytała Lizzy, podnosząc wzrok znad sieci.
   Kopnęłam lekko Jack'a w bok, końcem buta. Mruknął coś przez sen ale nie obudził się.
-Śpi- potwierdziłam.
   Lizzy odłożyła sieć na kolana i przesunęła się w moją stronę.
-Wydaje mi się że on ma coś wspólnego z Gają- powiedziała Lizzy.
-Ta misja w ogóle jest dziwna. Może i jest związana z wojną z Gają a może wcale nie jest.- mruknęłam.
-Nie wyczuwam od niego boga- odparła Lizzy.-Ani ducha, potwora, człowieka czy nawet giganta.
-Tak, też to czuję- potwierdziłam.- Jest czwartorzędnym bożkiem,bo nawet nie mogę go nazwać bogiem. Może dlatego nie wyczuwamy od niego żadnej aury. Jedno jest pewne, nie możemy mu zaufać.
   Lizzy potaknęła i jakby nigdy nic wróciła do plecienia sieci. Ja oparłam się, powinnam się zdrzemnąć póki nic się nie dzieje. Nie spałam prawie całą noc i trochę odpoczynku dobrze mi zrobi.
  
    JACK
    Merida spała z nogami wywalonymi na mój fotel, już bez przesady. Z tyłu Lizzy i jej wilk też spali, ona oparta o jego bok, ona w przeciwienstwie do Meridy wyglądała słodko. Nawet śpiąc uśmiechała się, wdychała powietrze nosem a wypuszczała ustami z cichutkim sapnięciem.
   Merida natomiast spała rozwalona, z pół otwartą buzia, z kącika ust skapywała jej ślina. Była dwunasta dwadzieścia, co znaczyło że spałem jakieś pięć godzin. Filemon galopował powoli w powietrzu, nie wygladał na ani trochę zmęczonego.
   Upewniłem się że Merida i Lizzy na pewno śpią i wyciągnęłem z plecaka globus.
-Jammie Benneth- powiedziałem do kuli.
-Nie znaleziono użytkownika- odpowiedział kobiecy głos z kuli.
-Sophie Benneth.
-Użytkownik dwadzieścia mil na zachód.
-Co?- zapytałem jescze raz.
-Użytkownik dwadzieścia jeden mil na zachód.
   Popatrzyłem na Meride i Lizzy. Tylko sprawdzę i wracam.
    Pociągnąłem za lejce kierując w drugą stronę. Kierowałem się wszystkich uwag GPS'owego globusa.
    Lecieliśmy na lini brzegu i oceanu, powinnien wylądować w dolinie. Widziałem tam pola i skupisko domków.
-Ląduj- rozkazałem reniferowi.
    Natychmiast złota strzała skierowała się w moją stronę, wybiła szybę i wbiła się w zagłówek fotela.
-Najszybciej!- krzyknąłem.
    Kolejne strzały uderzały w auto. Słyszałem krzyki Meridy i Lizzy.
    Metr na Filemonem przeleciała ognista kula. Szarpałem za lejce.
   TRACH!
 
    MERIDA
    Nie wiem co się stało, po prostu obudziłam się spadając a teraz próbowała wyjść z przewróconego do góry nogami auta.
   Podbiegła do mnie Lizzy i pomogła mi wyjść. Jack rozpaczliwie próbował uwolnić Filemona z uprzęrzy.
-Stać!- krzyknął dziewczęcy głos.
   Obróciłam się, przed mną stała dziewczyna w ciemnych włosach i z bandamą w włosach. Za nią stała grupka nastolatków z bronią wycelowana w nasza stronę.
-Merida.- odparła krótko.
-Clarisse.
-Opuścić broń- rozkazała.-Dwie łowczynie Artmeidy i yyy...
   Jack w tym czasie odpiął Filemona. Dzieci Aresa wycelowały w niego broń.
   Jack podniósł ręcę.
-Ja nic nie zrobiłem- powiedział.
-Jest z nami- odparłam rozglądając się wokół.
   Byliśmy w obozie herosów. Dlaczego? Nasza trasa omijała go szerokim łukiem.
-Macie szczęście, wojska Rzymian mogli was sprzatnąć z powietrza.- odparła Clarisse.
-Ej sory że się wtrącam.- powiedział Jack zakładając na ramię swój plecak.-Szukam kogoś, Sophie i Jammie'go Benneth.
-Nie znam- odparła krótko Clarisse.- Zdażyły się trzy dziwne rzeczy. Po pierwsze jesteście tylko wy, po drugie jakoś się tu dostaliście, po trzecie co to ma być?!- wzkazała na rozbite auto i renifera.
-Długa historia- powiedziała Lizzy.
-Sophie Benneth- mówił Jack do globusa.
-Użytkownik w zasięgu kilometra.- powiedział kobiecy głos z kuli.
-Jammie Benneth.
-Użytkownik w zasięgu kilometra.
-Są tu!- krzyknął uradowany Jack.
-O czym tu mówisz?- zapytała Clarisse.
-Nasz GPS nakierował nas prosto do nich.
-Jak to nakierował?- zapytałam po czym dostrzegłam zmieszane spojrzenie Jack'a.-Przyprowadziłeś nas tu! Mało nie zginęliśmy!
-Nie ważne- przerwał mi Jack, przez co miałam ochotę go walnąć.- Szukam Sophie i Jammie'go Bennetha.
-To nowi obozowicze- powiedziała jakaś czarnoskóra dziewczyn z toporem do Clarisse.
-A co mam pamiętać wszytkich nowych?- zapytała Clarisse.
-Gdzie oni są?- zapytal Jack.
-Ja...- zaczęła Clarisse ale Jack już pognał w stronę domków.
 
    JACK
    Biegłem w stronę domków wykrzykując imiona Sophie i Jammie'go. Wszędzie łaziły dzieciaki w pomarańczowych podkoszulkach i z bronią w ręku.
-Sophie!- krzyknąłem- Jammie!
-Dobrze się czujesz?- zapytała jakaś dziewczyna przechodząca obok mnie.
   Miała czarne włosy i była nadzwyczaj piękna.
-Ty mnie widzisz?- zapytałem.
   Ona prychnęła.
-Nie wiem co bierzesz ale bierz dwa razy mniej- powiedziała.
-Szukam Jammie'go Bennetha- odparłem puszczając jej uwagę mimo uszu.
-Powinnien być w tym domku- powiedziała wzkazując na dom cały ze złota.
   Pobiegłem w tamta stronę a ona krzyknęła jeszcze za mną.
-Na przyszłość jestem Drew!
   Wbiegłem do domku, dwie dziewczyny w blond włosach siedziały na jednym z łóżek grając w karty.
-Sophie, Jammie- powiedziałem tylko.
   Dziewczyny zachichotały.
-Są przy ognisku- powiedziała jedna.
   Wybiegłem jak najprędzej z domku, widziałem wielkie ognisko, przebywało wokół nieco około trzydziestu nastolatków odpoczywając.
   Zatrzymałem się przy nich, przy ogniu dostrzegłem...
   Siedzieli tam, jak gdyby nigdy nic. Drobna blondynka opowiadająca coś i wymachująca rękami i wysoki szatyn podjadający z nią popcorn.
   Patrzyłem tak na nich, dopóki Jammie mnie nie zauważył, szturchnął Sophie która natychmiast pognała w moją stronę.
-Jack!-krzyknęła.
   Już za chwilę widziałem ich biegnących w moją stronę. Zaraz drobne ramiona i nieco mniej drobne zacisnęły mi się na szyi. Sophie szybko pocałowała mnie w oba policzki i nos. Nadal była tak mała że mogłem ja spokojnie utrzymać na rękach.
-Jesteście- powiedziałem tylko.

    MERIDA
   Gdyby nigdy nic rozbił nas tu i teraz pobiegł nie wiadomo gdzie.
-Kto to?- zapytała Clarisse, napewno chodziło jej o Jack'a który pognał w stronę domków.
-To bóg sportów zimowych. Mamy z nim misje.
   Clarisse popatrzyłam na jakby próbowała wywnioskować czy kłamie.
-Misja czy nie, to już raczej nie opuścicie obozu- stwierdziła.- Widzieliście co się stało, Rzymianie otoczyli cały obóz. Ledwo tu dotarliście żywi, na pewno nie dacie rady się wydostać.
-Na pewno jest jakieś wyjście- powiedziała Lizzy.
   Clarisse pokręciła głową i kontynuowała.
-Próbowaliśmy wyprowadzić kilkanaście osób. Najmłodszych herosów i niezdolnych do walki. Myślisz że dlaczego poprosiliśmy łowczynie o zrobienie dalszych zwiadów?
-A morze?- zapytałam.
-Też. Woda, ląd i powietrze.
-Tunele, macie jakieś tajne tunele?- próbowałam za wszelką cenę dowiedzieć się więcej.
-Był labirynt, ale jak wiesz już nie istnieje.
-Cokolwiek. Teleportacja? Cień? Wyrzutnie ludzi? Katapulty?
   Za każdym moim pytaniem Clarisse kręciła głową.
-Ta misja jest ważna. Artmeida nam ją zleciła i kazała ją prowadzić mężczyźnie. To nie jest dziwne?- zapytałam.-Pomóż mi jakoś, jak potomek Aresa potomkowi Aresa.
   Clarisse przygryzła wargę.
-Chciałabym ale naprawdę nie ma jak opuścić obozu. Może porozmawiacie z Chejronem.
-To bardzo dobry pomysł!- zawołała z uśmiechem Lizzy.-Tylko najpierw chcę przywalić Jack'owi za to że nas tu rozbił.
-Okay- odparła Clarisse, jej włócznia w magiczny sposób skróciła się trzykrotnie i przyczepiła ją do paska od spodni.- Ja tam lubię przemoc.

No w końcu jest, no teraz będzie nieco więcej bochaterów PJ i OH. Podoba wam się Jammie i Sophie jako dzieciątka Apolla?
   

sobota, 7 marca 2015

4. Quebeck

 MERIDA
   Thalia dwa razy przychodziła do mnie pytając czy wszystko dobrze. Ja nie mogłam spać, nurtowało mnie jedno pytanie. Po co to wszystko?
  Wejście do namiotu uchyliło się a do środka znów weszła Thalia.
-Mer- westchnęła.-Proszę idź spać.
-Nie mogę.- odparłam.- A po za tym to ja miałam patrolować dzisiaj obozowisko, nie ty.
-Chcę żebyś się wyspała- mruknęła Thalia.- Przygotowałyśmy wam wszystkie potrzebne rzeczy, nie ma się o co martwić.
-Ta cała wojna z Gają. Myślisz że ta misja ma coś wspólnego?- zapytałam.
   Thalia wzruszyła ramionami.
-Może Artmeida chce ci coś przekazać w śnie. A ty jej nie dajesz szansy.
-Masz racje- odpowiedziałam.-powinnam się wyspać, misja to nie żarty.
   Thalia uśmiechnęła się i wyszła.
 
    Obudziłam się, nie miałam w śnie żadnej informacji od Artmeidy, co było dziwne. Prawie każdej nocy miałam dziwne sny, a co dopiero przed bardzo ważną misją. Teraz nie dostałam ani jednego znaku.
-Mer, Jack wrócił- powiedziała Lizzy.
   Była ubrana jak wszystkie łowczynie, parka i spodnie kamuflujące. Blond włosy miała zaplecione w długi warkocz, zakończony czerwoną wstążką.
-Dlaczego nie budziłaś mnie wcześniej?- zapytałam wyglądając prze wyjście do namiotu, słońce już dawno wzeszło.
-Musiałaś odpoczywać, Thalia mówi że wcale nie spałaś.
-Na brodę Hadesa!- przeklnęłam i w pośpiechu zmieniłam spodnie od piżamy na te kamuflujące.
   Narzuciłam na siebie parkę, zawiesiłam byle jak szalik na szyi...
-Nie ma się co śpieszyć...- powiedziała kiedy ja w pośpiechu wiązałam buty.-Twój bagaż.
   Rzuciła mi mały plecaczek, w którym pewnie mieściła się zawartość pięciu walizek podróżnych. Magiczne gadżety, jak tu bez nich żyć?
-Chodź już!- zawołałam ciągnąc ją za rękaw.
   Cała energia wytrysnęła ze mnie gdy tylko zobaczyłam Jack'a, i to coś za nim.
   Mianowicie był to mały, brzydki, stary samochód pomalowany na niebiesko. Z jego boków wystawały duże, drewniene skrzydła. Nie miał kół a zamiast tego doczepione szyny, do pojazdu przymocowany był renifer.
   Renifer jako jedyny jakoś wyglądał, jego, brązowa sierść lśniła. Skierował poroże w naszą stronę a z jego nozdrzy wyleciała struszka pary. Inne łowczynie zebrały się na około, przygladając się temu czemuś.
-Hej koleżanki!- zawołał Jack za siedzenia kierowcy i pomachał w naszą stronę.
-To lata?- zdziwiłam się.
-No, przecież zależało wam na transporcie powietrznym- powiedział Jack.- To jest Filemon.
   Wskazał z dumą na renifera. Inne łowczynie pod śmiechiwały się z Jack'a, tylko Thalia stała z założonymi rękami pzygladając się pojazdowi.
-Widziałam jak to leciało. Ten renifer jest jakiś magiczny?- zapytała Thalia.
-Tak... ten boska magia. W końcu jestem bogiem- powiedział Jack po czym nerwowo się uśmiechnął.
-Yhym...- mruknęła Thalia po czym zwróciła się do łowczyń.-Za dwadzieścia minut ruszamy, mamy zdać Chejronowi położenie rzymskich wojsk.
-Thalio! Stój!- krzyknęłam szybko.- Jak to macie sprawdzić położenie rzymskich wojsk? Ja w takim razie...
-Merido zajmiemy się zwiadami. Ty masz misje.- powiedziała po czym odeszła wykrzykując kolejne rozkazy.
-Wsiadacie?- zapytał Jack.
   Jak on komicznie wyglądał w tym aucie.
-Torin jedzie z nami- powiedziała Lizzy wpuszczając wilka na tylne siedzenie.
   Popatrzyłam z Lizzy po sobie i równocześnie krzyknęłyśmy:
-Zaklepuje przód.
  CHA CHA CHA pierwsza wskoczyłam na siedzenie pasażera. Lizzy powędrowała do tyłu i usiadła obok Torina.
-Ten wasz Torin...-Jack wzkazał na wilka.-Nie zje Filemona?
   
   JACK
-Zapnijcie pasy- powiedziałem.
-Ale tu nie ma pasów.- odparła Lizzy.
-To taki żart- odpowiedziałem z uśmieszkiem i szarpnąłem za lejce.
   Renifer ruszył zbyt gwałtownie, w uszach słyszałem świst powietrza.
-Ja chce do tyłu!- krzyknęła Merida trzymając się końców fotela.-Zwolnij!
   Renifer zaczął gładko szybować, w powietrzu wyglądał jakby skakał w zwolnionym tępię. Z tyłu Lizzy zwinęła się w kłębek, wychylając lekko głowę przy szybie. Merida wychyliła się przez okno.
-Wow...- powiedziała.
-Może potrzymać cię za rączke i razem pooglądamy widoki?- zaproponowałem z cwanym uśmieszkiem.
   Nie spodziewałem się od niej usłyszeć ,,zgoda", mogła chociaż się zaśmiać albo rzucić coś w stylu ,,ale ty głupi". Zamiast tego widziałem jak jej dłoń wędruje po nóż, ale jakby w ostatniej chwili rozmyśliła się.
-Wymyśl sobie inny temat do żartu- rzuciła i obróciła się w stronę okna.
   Jedną ręką trzymałem lejce a druga sięgnąłem po książkę, którą dał mi North o mitologii.
   Przewróciłem kilka rozdziałów aż znalazłem notkę o Artmeidzie.
   Opiekunka przyrody, łowów... bla bla bla. Ślubowała wieczne dziewictwo bla bla bla. Do swoich łowów przyjmowała tylko dziewczęta, które przyrzekały być dziewicami. Dostawały nieśmiertelne życie, za złamanie ślubów musiały odejść z grona łowczyń.
   Popatrzyłem na Lizzy i Meride, zastanawiając ile mają lat. Czy nie wolały wyjść za mąż i dożyć starości.
-Macie jakieś boskie pochodzenie?- zapytałem żeby przerwać ciszę.
-Jestem córką Iris, bogini tęczy- powiedziała Lizzy.
-Mój ojciec był synem Aresa, boga wojny- odparła Merida.
-Był wojownikiem?
-Można tak powiedzieć. A ty? Bogu sportów zimowych, jaka jest twoja historia?
-Jestem wnukiem Ateny- skłamałem.- Bogowie uczynili mnie patronem sportów zimowych za ich wynalezienie.
-Serio?-parsknęła Merida.-Dostałeś pełną nieśmiertelność za wynalezienie zjazdy na dwóch deskach?
-To są narty- poprawiłem ją.-A chokej? Skoki narciarskie?
-Beznadzieja- mruknęła Lizzy.
-Ludzie to uwielbiają- powiedziałem.- To jest mroźniejsza forma igrzysk olimpijskich.
-Ja osobiście lubię strzelanie z łuków do żywych celów- odparła Lizzy.-Mógłbyś to dodać do olimpiady?
-A rzut palem?- dopytała się Merida.- Kiedyś byłam w tym dobra.
-Rzut palem? To jest niemodne- mruknąłem i pokręciłem głową.- Przecież nikt nie będzie produkować szkodzkich spódniczek z Reboka. A po za tym jak to brzmi ,,Idziesz na narty?" a ty odpowiadasz ,,Nie, idę rzucać palem".
-CHA CHA CHA- odparła Merida.-Nie chce nic mówić ale lecimy w złym kierunku.
-Zapomnieliście mi w ogóle powiedzieć gdzie lecimy- odparłem.
-Nie mówiliśmy? Mer jak mogłaś zapomnieć- powiedziała Lizzy z udawanym oburzeniem.- Do Quebeku, to na wschód.
-Wole być dokładniejszy- odparłem i wyciągnąłem z plecaka od Northa mały globus.
-Fajny plecaczek- odparła Merida.
-Ach... o to chodzi- mruknąłem patrząc na mój plecak.
   Zielono-czerwony w norweskie renifery z napisem ,,♥KAKAO♥".
-Tak naprawdę nienawidzę kakao- wytłumaczyłem co było czysta prawdą, chociaż one i tak nie zwróciły na to uwagi.
   Globus był wielkości piłki ręcznej, był mniejszą wersją tego, który znajdował się w bazie.
-Quebeck- powiedziałem.
-Czy napewno chcesz wyznaczyć tam trasę?- odezwał się kobiecy głos z globusa.
-Tak.
-Kieruj się na wschód- odpowiedział głos globusowego GPS'a.
   Lizzy zachichotała po czym powiedziała: ,,A nie mówiłam". Wykonałem polecenie.
-Większość bogów ma złote rydwany, ciągnięte przez najlepsze konie...- mruknęła Merida.- A ty masz to coś? Fiat ciągnięty przez renifera?
-Tak naprawdę jest pożyczony od przyjaciela- wytłumaczyłem.- Ja poruszam się na własną rękę. A jeśli pozwolicie, ja się przekimam.
   Zawiązałem upsząż na sprzęgle i odchyliłem fotel do tyłu pogrążając się w śnie.

niedziela, 22 lutego 2015

6. Narada przedwojenna

Już dawno nie bylo rozdziału a po za tym opuściłam się w czytaniu waszych blogów. Dlatego proszę aby w komentarzu daliście linki do swoich opowiadań.

******

-Tak bez słowa zniknęliscie?- zapytałem z udawanym wyrzutem.
-Musieliśmy, byliśmy gonieni przez cyklopa. Jesteśmy w końcu herosami.- powiedział Jammie.-Jak nas tu...
   Nie usłyszałem reszty bo oberwałem czymś w głowę.
   Obróciłem się i zobaczyłem Meride i Lizzy. Ta druga walnęła mnie plecakiem po głowie natomiast ta pierwsza krzyknęła:
-Rzymianie otoczyli cały obóz! Przez ciebie nie wydostaniemy się stąd!
-Że co?
-Gówno!- krzyknęła Merida.-Trwa wojna a my jesteśmy w obozie otoczonym przez Rzymskie wojska.
-Przecież to obóz letni.- powiedziałem rozgladając się.
-Letni?! Idioto jesteśmy w obozie herosów!
-Jack?- odezwała się nieśmiało Sophie.-O co tu chodzi?
-No właśnie.- odezwał się męski głos za mną.
   Odwróciłem się, pierwsze co zobaczyłem do końskie nogi, popatrzyłem wyrzej i zobaczyłem mężczyznę. Nie że siedział na koniu, był centaurem, raczej każdy wie jak wygląda centaur. Tłów konia ale tam gdzie ma być jego głowa wyrasta człowiek powyżej pasa.
   Centaur miał jasną sierść, krótko przyciętą siwiejącą brodę. Na plecach zawieszony miał łuk i kołczan, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Dawno nie widziałem żadnego duszka.- powiedział centaur.-Ja się zwiesz?
-Jack Mróz.
-Jestem Chejron. No, no, no.- powiedział centaur zakładając ręce na piersi.- Zostałeś nie dawno strażnikiem, gratulacje. Ale co tu robisz, z łowczyniami, rozbitym pojazdem?
-Przepraszam bardzo, znamy się?- zapytałem się.
-W przeciwieństwie do bogów, nie traktuje duchów jak powietrze.- powiedział.
-Bogowie są bardzo podobni do dorosłych.- mruknąłem, Chejron uśmiechnął.
-Zwołujemy naradę, Sophie, Jammie- wzkazał na ich palcem.-Macie mi coś do wytłumaczenia.
-My przecież nic...- zaczął Jammie ale centaur uciszył go ruchem ręki.
-Witajcie panie.- powiedział kulturalnie w stronę Meridy i Lizzy.- Jak tu się dostaliście? Rano Thalia przesłała mi wiadomość że muszą ruszać do siedziby Amazonek.
 
    MERIDA
-Słucham?- dopytałam się, nie mogłam przyswoić ostatniego zdania Chejrona.
-Powiedziały że to coś pilnego- tłumaczył centaur.- Dlaczego więc wy dwie tu jesteście?
-Dostaliśmy misję od Artmeidy.- powiedziałam.
-Chodźmy do Wielkiego Domu.- zaproponował Chejron.
    Tak więc poszliśmy w tamtą stronę. Odwiedzaliśmy obóz średni co 5-10 lat. Co było dosyć często dla nas, biorąc pod uwagę że niektóre z łowczyn liczyły sobie kilka wieków.
   Wielki dom stał nieco oddalony od domków, w zasadzie nie był aż tak wielki. Był pomalowany na niebiesko.
   Weszliśmy do świetlicy, gdzie przy stole pimponga odbywały się wszystkie narady. Siedziała tam Clarisse, bliźniaki Stollowie, którzy byli mi znani wyłącznie z tego że dwa lata temu nasmarowali podkoszulek Pheobe jakimś świństwem po którym miała okropną wysypkę, dalej dziewczyna z brązowymi włosami i czerwonyni pasemkami, poruszała leniwie dłonią a wokół niej ciągnęła się smużka pary, z pewnością córka Hekate. Obok niej stał napakowany, łysy osiłek. Dziewczyna z lekkim makijażem, czarnymi włosami, miała na sobie turkusową sukienkę. I jeszcze innych dzieciaków, zauważyłam nawet tego młodego satyra, który wyruszył na ostatnią misję z łowczyniami. Tak w ogóle, satyr to człowiek z kozimi nogami.
-Hej, mogę to od ciebie wziąść?- zapytał mnie przystojny, blond włosy chłopak, z pewnością syn Apollina.
    Zapewne jego gadka zadziałała by na każdą dziewczynę, ale ja jestem łowczynią.
   Rzuciłam w niego moją kurtkę i łuk, jak najmocniej umiałam. Zachwiał się lekko a ja odparłam bez żadnych emocji.
-Możesz.
   Ten zaśmiał się:
-Fajne te łowczynie, a po za tym spoko fryz.- odparł i zawiesił moje rzeczy na wieszaku.
  Chejron z stukotem kopyt przeszedł przez pokój.
-Myśle że wszyscy chcemy posłuchać o waszej misji- powiedzial Chejron.
   Lizzy od razu zaczęła wszystko dokładnie opowiadać.
-Jesteś bogiem, hę?- zapytał owy syn Apolla w stronę Jack'a.
-Yhy...- mruknął.-Sportów zimowych.
   Zobaczyłam jak Chejron uśmiecha się do niego jakby myślał: ,,mądry dzieciak".
-Tak czy siak, musicie jakoś się z tąd wydostać żywi.
-Chejronie, przepraszam że przerywam- odezwałam się.- Ale czy Thalia podała powody dlaczego udała się do siedziby Amazonek?
-O właśnie.- powiedział Chejron.- Thalia dostała wiadomość od Nica di Angelo.
   Pośród grupowych domków rozległy się szepty. Kojarzyłam tego chłopaka, był bratem Bianci di Angelo, która jako łowczyni przeżyła tylko kilka dni. Zginęła na misji ratując reszte towarzyszy, dopiero potem dowiedzieliśmy się że była córką Hadesa.
-Mają z sobą posąg Ateny Panteos.
-A co z...- zaczęła Clarisse.
-Tak, tak, tak. Gleadson jest z nimi, przekażesz to Melie- powiedział Chejron.
   Clarisse pokiwała głową na znak zgody.
-Jest z nim Rzymska pretorka- dodał.
-Co?
-Jak to?
-Przecież to wróg!
   Chrejron uciszył wszystkich:
-Zapomnieliście kim był nasz drogi syn Jupitera, Jason? Najwyraźniej im pomaga.
   Z kąta wyłoniła się dziewczyna z rudymi włosami i z poplamioną farbami, katanką. Odezwała się:
-Ja i Grover rozmawialiśmy z nią, przecież mówiliśmy że chciała pomóc to ten Octawian za wszystkim stoi.
-Trudno- odezwała się Clarisse.- Jeśli się wycofią, będziemy walczyć. Dzisiaj wysyłam część domku na zwiady.
-Pójdę z tobą!- odezwała się dziewczyna z czerwonymi pasemkami.- Przyda wam się trochę mgły.
-Clarisse.- odezwał się Chejron.- macie moją zgodę, pod żadnym pozorem nie atakujcie.
   Clarisse wyglądała na rozczarowaną tym pomysłem ale zgodziła się.
-A co z nimi?- zapytała dziewczyna w czarnych włosach.
    Znałam ją, była z domku Afrodyty a podczas naszej ostatniej wizyty z dziećmi bogini miłości wybuchł mały spór.
-Musimy się koniecznie wydostać z obozu.- powiedział Jack zanim JA zdążyłam się odezwać.-Mamy narazie renifera i... nic.
-Dobrze, wszystko jest możliwe.- powiedział Chejron.- Lou dogadaj się w kwesti zwiadów z Clarisse. Will, musisz zaglądnąć do Melie. A reszta, mamy być gotowa tak jakby za chwile musieliśmy walczyć.
   Grupowi domków rozeszli się zostałam tylko ja, Chejron, Lizzy, Sophie, Jammie i Jack.

sobota, 14 lutego 2015

3. Super bryka

MERIDA
   Dziewczyny porozsiadały się na poduszkach, ja usiadłam koło Lizzy. Obok mnie pojawił się jeden z wilków i oparł głowę na moich kolanach, zaczęłam go drapać za uchem.
-Artmeida przekazała nam dosyć... nietypowe wieści- odparła Thalia, zdjęła kurtkę i rzuciła ją do jednej z szaf po czym wróciła nam miejsce.
-Merida i Lizzy.-powiedziała Thalia.-Artmeida zleciła wam misję.
   Wszyscy zaczęli szeptać a ja przełknęłam głośno ślinę.
-Że ja?-zdziwiła się Lizzy.- Jaka misja?
-Cisza- powiedziała Thalia.- Trzecim towarzyszem będzie John...
-Jack- poprawił ją.
-...Mróz.
-Przecież to męźczyzna!
-Wiecie jak skończyła się ostatnia misja!
-Przecież nawet go nie znamy!
-Cisza!- krzyknęła Lizzy, oddychała głeboko a jej twarz przybrała barwę szkarłatu.
   Sama, jak i inne łowczynie zdziwione byłyśmy nagłym wybuchem Lizzy. Była u nas niecałe czterdzieści lat, raczej skryta i nieśmiała. Jest moją najlepszą przyjaciółką od niedawna, zaczęłam się z nią kumplować po śmierci Zoe.
   Lizzy miała blond włosy zaplątane w dwa warkocze, cały czas wyglądała na trzynastolatkę. Miała jasną cerę i urocze piegi na nosie, jej oczy błyszczały ciepłym brązem.
   Lizzy póki co była jedną z najmniej doświadczonych łowczyń i do tego była strasznie naiwna i dziecinna. Większość z nas obstawiała że w końcu w kimś się zakocha i złamie śluby.
-Ja nie sprzeciwie się Artmeidzie.- powiedziała.-Jeśli taka jest jej wola to ją spełnie.
-Ja także- odparłam.-Artmeida wie dobrze co robi. Nigdy nas nie zawiodła. Czego nam jeszcze potrzeba? Mamy trzech uczestników i broń.
-Ale nie macie planu- dodała Naomi posępnie.- Żadnej przepowiedni, nie wiecie od czego zacząć.
-Ja wiem- odparł Jack, wszystkie głowy skierowały się w jego stronę.- Twoja moc nie w wszystkich rękach jest dobra. To powiedziała Artmeida.
-I co z tego?- zapytała Thalia.
   Jack machnął kijem i włosy Thalii pokryła warstwa szronu. Ona najwyraźniej nie zwracała na to uwagi.
-Chciałbym poznać tą mroźną panienkę, to któraś z was?- zapytał.
-Nie. To by wszystko wyjaśniało- powiedziała Thalia.- Z Chione to kawał wrednej suki.
   Thalio proszę... musisz rozpamiętywać. Można powiedzieć że między łowczyniami a boginią śniegu nigdy nie będzie pozytywnych stosunków.
-No to przygodo, ruszamy!- zawołał Jack.
-Traktuj to trochę poważnie- upomniałam go.
-Poważnie?- powtórzył z niedowierzaniem Jack.- Właśnie latam sobie po świecie a tu nagle atakują mnie jakieś laski i każą mi iść na misje. Sobie myśle..  okej i tak nie mam co robić. Trudno mi traktować poważnie.
-Zachowujesz się jak dziecko- mruknęłam.
-Droga panno Merido- powiedział i ukłonił się popisowo.-Ja jestem dzieckiem. A po za tym powinnyście trochę korzystać z waszego nieśmiertelnego życia. Znaleść sobie hobby, oprócz celowania łukiem w żywe cele, znaleść sobie chłopaka...
   Dalszą wypowiedź zagłuszył śmiech łowczyń.
-Powiedziałem coś nie tak?- zapytał zdziwiony Jack.
-Ty chyba nie wiesz na czym polega nasza nieśmiertelność- odparłam.
-Dobrze. Cicho!- przerwała Thalia.-Zaczniecie od siedziby Boreasza.
-Zimno... chłód...-mruknęła Lizzy.- Sama radość.
-Jest problem- dodała Pheobe.-No wiecie Gaja i te sprawy. Lepiej podróżować powietrzem.
-Spokojnie, coś się załatwi- powiedział Jack.- Coś latającego tak? Chyba że umiecie latać?
-Yyy... nie-mruknęła Pheobe.
-No to okej, wróce tu rano z tansportem- powiedział i szykował się do wyjścia ale Thalia go zatrzymała.
-Przyrzeknij- odparła.- Przyrzeknij na Styks.
-Yhh... okej.- Jack położył rękę na sercu.- Przyrzekam na Styks.
-A teraz małe zapoznanie do czego się zoobiwiązałeś- powiedziała Thalia z mina triumfu na twarzy.- Jeśli złamiesz przysięge czekają cię najgorsze cierpienia, jak ci się poszczęści możesz umrzeć.
   Chciało mi się śmiać kiedy widziałam jak Jack, przestraszony przełyka ślinę.
-Rozumiem- odparł.- Wróce tu.
  Wyszedł z namiotu, kiedy Thalia wyjrzała tam już go nie było. Bez watpienia był jakimś bogiem.

   JACK
   Jedyną osobą która może coś o tym wiedzieć to North. Przynajmniej wierzę że on może coś wiedzieć i zorganizować transport dla tych dwóch dziewczyn.
   Zastałem go w jego gabinecie, za sterty papierów i zabawek widać było tylko czubek jego głowy.
-Hej!- przywitałem się i podeszłem do Northa.
   On najzwyczajniej w świecie spał z głową na książce. Podeszłem do jednej z półek i całkiem niechcący strąciłem jakiś tomik poezji, spadł na podłogę z głośnym BUM!
-Co się...- North podniósł glowę.
-To przez przypadek- powiedziałem sczerząc zęby.
   Nort podniósł się z miejsca i przetarł oczy. Tak to właśnie święty Mikołaj, gdybyście spotkali go na ulicy wasza matka złapała by was za rękę i odciągnęła jak najdalej od niego, mówiąc że to jakiś stary kryminalista.
   Norh był wysoki, miał szerokie ramiona i a przed ramienia pokrywały tatuaże. Miał ostre rysy, długa siwą brodę i włosy przylizane do tyłu. Wygladał trochę jak te dziadki jeżdzące na harleyach, brakowalo mu tylko skórzanej kurtki i kasku.
-Co robisz?- zapytałem.
-Rozmyślam czy nie dać ci z powrotem zakazu wejścia do bazy- odparł.-Co cię tu sprowadza?
-Yyy... nic- powiedziałem spacerując po gabinecie.- Spotkałem dzisiaj fajne koleżanki.
-I co z tego?- zdziwił się North.-Jack twoje podboje miłosne nie interesują mnie ani trochę.
-Wiesz North. Nie wszystkie dziewczyny napadają na mnie z łukiem i służą Artmeidzie.
-Ahaaaa...- mruknął North.- Więc o to chodzi, no cóź. Mówiłem ci kiedyś o greckich bogach?
-Yyy nie.
-No dobra. Są nieśmiertelni jak my i nasze stosunki z nimi są bardzo neutralne.
-Ale dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Wyleciało mi z głowy-mruknął i machnął lekceważąco ręką.
-Ej North- dodałem nieśmiało.- Bo wiesz złożyłem przysięge na Styks...
-Jack!- ryknął North.- Co przysiągłeś?!
-Że znajde transport i uczestnicze w ich misji.
-Coś załatwie. Ale na przyszłość. Kiedy złamiesz przysięge na Styks... dzieją się straszne rzeczy. Dlatego tej przysięgi nie można złamać. A ta misja...
   Podszedł do półki z książkami i wziął jedną.
-Znasz mitologię grecką?-zapytał North.
-No jest Neptun, Hades i takie tam...
-Yhym...- tu masz lektórę dodatkową.- Słuchaj mnie uważnie. Nazywasz się Jack Mróz i jesteś czwartożednym bogiem yyy... sportów zimowych.
-Co?!- krzyknąłem.
-Lepiej żeby nie wiedziały że jesteś duszkiem. Dalej. Jesteś wnukiem Ateny, który wynalazł... łyżwiarstwo i za to został obdarzony niesmiertelnością.
   North musiał powtarzać mi to jeszcze dwa razy żebym zapamiętał. Kiedy się upewnił że znam to na pamięć, przeszliśmy przez całą fabrykę zabawek do garażu. North stanął przed swoimi, wypasionymi saniami.
-Chcesz mi je pożyczyć?- zapytałem i podskoczyłem z szczęscia.
-Nie... zwariowałeś?- Nort podszedł do czegoś zakrytego plandeką i odsłonił to.-Te sanie chce ci dać.
   Co? Te sanie były dwa razy miejsze od tych prawdziwych. Widzieliście kiedys fiata, wyobraźcie sobie że przed wami stoi fiat bez kół i z doczepionymi szynami.
-Żartujesz sobie?- zapytałem patrząc na zmasakrowane auto.
-Własnie nie!- zawołał North i wskoczył na siedzenie kierowcy.-Patrz na to!
   Przednie światła zaczęły świecić się i gasnąć z cichym kliknięciem. Te klikania układały się w melodie Jingle balls. Zaraz coś przestawił i za tylnych drzwi wysunęły się drewniane skrzydła.
-I dam ci jednego renifera!-zawołał North.
-Żartujesz sobie?
-No własnie nie- odparł North.- Nawet nie wiesz co to cacko potrafi.
   Poklepał samochód po masce, nagle zderzak odpadł i runął nad ziemie.
-Mały błąd- mruknął North i machnął ręką.
   Jeden z Yeti przyprowadził renifera i zapiął go w uprzęży.
-Nazywa się Filemon- powiedział North z dumą głaskając zwierzę.- W przeciwieństwie do sań on ma do mnie wrócić.
-Jeśli można to nazwać saniami...-mruknąłem.
   Wszedłem do auta, przednia szyba była wbita i przez nią wziąłem lejce. Czułem się bardzo i to bardzo, bardzo głupio w tym ,,pojeździe" Szarpnąłem je a renifer ruszył.

 

  

środa, 11 lutego 2015

2. Dostaje misje

   JACK
  Gdy sięgały do pasa po noże przed mną pojawiła się delikatna mgiełka. W niej zmaterializował się obraz jakiejś dziewczyny, miala długie włosy w kolorze kasztanu a jej oczy błyszczały srebrem. Wygladała jak zwykla nastolatka, jednak promieniowała od niej królewska aura.
-O pani- powiedziała Thalia i wszystkie trzy pokłoniły się.
-Dziewczęta mam mało czasu- powiedziała, jej obraz zamigotał w tle słychać było brzmienie gitary.-Apollo! Bądź cicho!- warknęła po czym popatrzyła na nas.- To będzie nietypowa prośba. Misja, w końcu się spotkalismy z Jackiem.
-Co masz na myśli?- zapytała Thalia, już mniej oficialnym tonem.
-Jack'u i Merido- powiedziała z matczynym uśmiechem.-Dostajecie misje.
-Czekaj, co?!- odezwała się Merida.
-Och Merido...- powiedziała Artmeida, jej obraz na chwile znikł ale zaraz się pojawił.-Misje poprowadzi Jack, jednak będę posłuszna starożytnym prawo i Lizzy pójdzie z wami, to trójka.
-Czy ty go właśnie zaakceptowałaś? Może jeszcze niech dołączy do łowów?- powiedziała zdenerwowana Pheobe.
-Cicho- powiedziała łagodnie Artmeida.- Merido jesteś najlepszą łuczniczką ale to nie jest jedyna rzecz najważniejsza u łowczyń. Musisz się nauczyć że nie wszystko załatwia się bronią.Jack'u Mrozie.
   Gdy wypowiedziała moje immię ciarki przeszły mi po plecach.
-Twoja moc nie w wszystkich rękach jest dobra, ale też nie w wszystkich rękach jest zła. Powodzenia Merido.- powiedziała tylko a jej obraz zniknął.
   Dziewczyny patrzyly jeszcze przez chwilę w miejsce gdzie zniknął obraz.
-Wow!- powiedziałem tylko.
-Nie stawiasz oporu i idziesz z nami- powiedziała ostro Thalia, patrzyła na mnie jakbym był karaluchem.-Ten kij ci po co?
-Te łuki wam po co?- przedrzeźniłem ją.
-Słuchaj teraz- Thalia złapała mnie za bluzę i popatrzyła na mnie z góry.- Nie życzę sobie takich odpowiedzi, masz się do mnie zwracać z szacunkiem. Bóg czy nie z ciebie, gówno mnie to obchodzi, jeszcze jedna taka odzywka to będzie źle.
   Wow! Thalia to na serio ostra babka, no i ładna. Rzuciła na mnie ostatnie spojrzenie swoich cudownych, niebieskichich oczów.
-Kim wy właściwie jesteście?- zapytałem ale zignorowały mnie.
-To nieprawda.- jęczała Merida po drodze.- Co ja ci takiego zrobiłam, Artmeido? Żeby misje? Z mężczyzną, przecież przed nami prawdziwa wojna a ty...
   Pewnie uznałbym Meride za dziwaczkę, która mówi sama do siebie, patrzyła w księżyc i narzekała nadal opsypując go pytaniami. To napewno nie był zbieg okoliczności. Pheobe patrzyła raz na nia współczującym wzrokiem a raz na mnie pełnym nienawiści.

MERIDA
-...wiesz jak ostatnia misja łowczyń się skończyła. Znaczy zawsze chciałam umrzeć w boju niż łamiac przysięgę- modliłam się do księżyca.
-Rozmawiasz z księżycem?- zapytał Jack, w jego głosie nie było zdziwienia tylko pełno entuzjazmu.-Odpowiada wam? Często?
-Nie rozmawiam z księżycem- warknęłam w jego stronę.-Tylko z Artmeidą.
-Artmeida to ta dziewczyna w mgle?- zapytał.
-Tak- odpowiedziałam takim tonem żeby domyślił się, żeby już o nic nie pytał.
-To mówisz do Artmeidy czy do księżyca?- zapytał po chwili Jack.
   Rzuciłam pod nosem przekleństwo po grecku i popatrzyłam na Pheobe proszącym tonem.
-Artmeida jest boginią księżyca i łowów- wytłumaczyła mu Pheobe.
   Obeszliśmy cała skałę i dotarłyśmy do naszego obozowiska. Dwa wielkie namioty wokół, których spacerowały wilki.
-Chyba zgłodniały moje kochane...- Pheobe pogłaskała jednego za uchem i popatrzyła znaczaco na Jack'a.
-Czy wy sugerujecie że...- zaczął Jack ale ja z Pheobe parsknęliśmy śmiechem.
-Panowie przodem- Thalia otworzyła wyjście i powiedziała to z czystym obrzydzeniem.

    JACK
    Niech sobie będzie ładna ale mam już dość pomiatania mną.
-Tak po za tym nigdzie nie zamierzam iść- powiedziałem, chociaż tak naprawdę chciałem się czegoś dowiedzieć.
-Słuchaj, jeśli chodzi o mnie już dawno dalibyśmy ci spokój- powiedziała Merida.-Ale nigdy nie lekceważymy słowa Artmeidy.
   Złapałem mocniej za kij i wycelowałem w Meride.
-Ej!- krzyknęła Merida i błyskawicznie nałożyła sztrzałę na łuk.
-Nie...- zaczęłem ale ona wystrzeliła.
   Strzała wbiła się w mój kij, druga przebiła mój kaptur jak agrafka, nakładała na cieciwę kolejna ale ja zdążyłem machnąć kijem.
-Co do Hadesa?!- warknęła Merida, strzała przymarzła jej do łuku.
-Panie przodem- powiedziałem uchylając wejście do namiotu.
   Merida i Pheobe wyglądały jakby zaraz miały się na mnie rzucić, ale Thalia rzuciła im spojrzenie ,,ustąpcie głupszemu". Serio? Te dziewczyny są nienormalne, na początku wydawało mi się: Ale super! Są nieśmiertelne! Będe miał koleżanki!
   Teraz nic nie wskazywało na to że się polubimy, najchętniej chciałbym nigdy ich nie spotkać. Chociaż skoro ta cała Artmeida ma coś wspólnego z księżycem...
   Dziewczyny weszły pierwsze rzucając mi spojrzenia przepełnione chęcią mordu. Nie postanowiłem uciekać, może miałem już dość rutyny, czyli latania po świecie i zamrażania wszystkiego dla wygłupu.
   Całosć namiotu wygladała jak te ,,domki" z koców, które zawsze buduje się w dzieciństwie, ściany i sufit były niskie obwieszone kolorowymi tkaninami. Na podłodze leżało pełno koców i poduszek.
   Przy ściance naprzeciwko, stały szafki ciemnego drewna, szafy i nowoczesna kufenka z lodówką.
    Na poduszkach siedziało jakieś siedem dziewcząt. Były ubrane w luźne t-shirty i dresy.
   Wygladałoby to jak piżama party z przyjaciółkami gdyby nie och zachowanie. Jedna z nich spała oparta o bok wilka. Trzy z nich piły gorąca czekoladę rozmawiając, co było normalne. Inna siedziała rzucając wilkowi krakersy a ten podskakiwał, łapał je do paszczy i pożerał, dziewczyna wyglądała jakby nie przejmowała się paskudna raną na nodze, która opatrywała jej przyjaciółka. Ciemnoskóra dziewczyna majstrowała coś przy urządzeniu, które wyglądało jak mechaniczna waszka. Nie można pominąc faktu że w kącie porozrzucane były łuki, strzały i noże.
-Mamy problem- powiedziała Thalia.
-Hej dziewczyny- przywitałem się.
   Dziewczyna układająca mechanizm popatrzyła na mnie i jej praca rozpadła się na kawałeczki śrubek i blaszek. Jedna z nich zachłysnęła się czekoladą.
-Co to do...-zaczęła ta z rozwaloną nogą ale zaraz krzyknęła-Au!- jakby dopiero teraz zauważyła że jest ranna.
   Zaraz do namiotu wpadło więcej dziewczyn owiniętych kocami, pewnie z drugiego namiotu. Jedna z nich miała mokre włosy z pianą na czubku głowy.
-Thalio co tu się dzieję?- zapytała jedna z nich.
-Artmeida dała nam wiadomość- powiedziała Thalia.
*****

No dobra mamy drugi rozdział, mam nadzieję że wam się podoba :p

1. Duszki i Bogowie

JACK
  Szczyt Michel, 2000 tysiące metów nad poziomem morza.
   Wiecie że takie latanie po świecie jest męczące, a szczególnie w lipcu. Muszę latać w jedną i drugą stronę szukając miejsc, które mogę pozamrażać.
   Na szczycie Mitchel było około pięciu stopni Celcjusza, mimo tego na skałkach utrzymywał się śnieg.
   Mój kumpel Jammie zaginął razem z swoją siostrą-Sophie w dniu trzynastych urodzin. Chciał się czegoś dowiedzieć od jego matki, ale nie! Jest duchem, jest niewidzialny, w końcu jestem Jack Mróz, nie?
   Podeszłem pod wielką skałę, w porach wieczornych ten szczyt świecił pustkami. Tylko dlaczego widziałem za skałą blask ognia. Podeszłem powoli w tamtą stronę.
   SZZZZZZ!
   Strzała przeleciała obok mnie i wbiła się w skałę tuż nad lewym policzkiem.

MERIDA
-Merido uspokuj się!- krzyknęła Lizzy.
   Ona jeszcze się nie nauczyła.
-Jeszcze go zabijesz, Merido zawsze możesz w niego trafić?
    Nie sluchałam tylko wystrzeliłam strzałę, chłopak był jakieś dwieście metrów od nas ale ja byłam pewna swojego celu.
-Biegniemy!- krzyknęłam do Lizzy i pognałyśmy w stronę chłopaka.
    Tak jest! Strzała wbiła się zaledwie milimert od jego policzka a druga przybiła jego kaptur do skały. Klnął próbując wyciągnąć srebna strzałe.
-Iść po Thalie?- zapytała Lizzy.
-Nie tylko po Thalie.- odparła Merida.
   Wyciagnełam kolejną strałe i przybiłam mu rękach do ściany.
-Co kurde?!- krzyknął i obrócił się w moja stronę.
   Czy to bóg? Heros?
   Chłopak miał białe jak śnieg włosy, mleczno biała cerę. Ubrany był w spodnie, Merida widziała takie jak jeszcze była śmiertelna. Nosili je zazwyczaj chłopi, za to miał niebieską bluzę.
-Widzisz mnie?- zapytał zdziwiony.
-Myślisz że nie umiem przez mgłe zobaczyć, ale chyba zasłaniasz swoją boskość tak bardzo że widze jakąś paskudę.- powiedziałam, przymykając oczy i próbując przejrzeć mgłe.

JACK
-Czekaj to jestem boski czy paskudny? Bo wiesz ty jesteś niczego sobie- tu mrugnąłem do niej.
   Ona patrzyła się na mnie jak na zapchlonego kundla ale zarazem w ciekawością.
-Apollo? Nie... Apollo jest uwięziony na Delfach.
   Dziewczyna miała rude, gęste loki sięgające prawie do pasa. W włosach miała skórzaną przepaskę tak że wyglądała trochę jak hipis. Miała na sobie rozpiętą, białą parkę, na plecach zawieszony kołczan a w ręku srebny łuk. Na jej koszulce wypisane było markerem ,,Kocham Naomi i tłuste kotlety z brokułami", czyżby karniak?
-Nie, jestem Jack- powiedziałem.
  Zaraz do niej przybiegły dwie dziewczyny.
   Ubrane w parki i bojówki, jedna miała rude włosy wygolone po dwóch stronach, druga miała twarz pokrytą piegami, krótkie i krzywo przycięte czarne włosy a w nich srebną opaskę.
-Jesteś bogiem? Nieśmiertelny?- zapytała ta w czarnych głosach, jej głos mówił ,,odpowiadasz albo będzie z tobą źle".
-Czyli że wy też jesteście nieśmiertelne?- zapytałem,mój głos miał coraz więcej entuzjazmu.
-Thalia co to za debil?- zapytała ta w rudych, przystrzyżonych włosach.
-Pheobe, to jakiś pewnie pomniejszy bóg- powiedziała ta w rudych lokach.
-Dobra, dobra kochane...- zaczęłem.
-Stól pysk!- powiedziały wszystkie na raz po czym jakby nic wróciły do rozmowy.
-Merido, co on tu robił?- zapytała Thalia.
-Widziałam że tu się kręcił, no wiesz jest prawie północ a on jest dziwny- powiedziała Merida.
-Gdyby byłaś duszkiem też byłabyś dziwna- wtrąciłem się.
-Na brodę Hadesa, jesteś duchem?- zapytała Pheobe.- On służy Gai!
-Gejom? Czekaj o czym wy mówicie?
-Ile już jest na ziemi?- zapytała Thalia.
   Widac było że ona tu dowodzi, jej towarzyszki natychmiast umilkły.
-Trzysta dwadzieścia- powiedziałem.
-Jak się nazywasz?- pytała dalej Thalia.
-Jack Mróz.
-Co to, dziadek mróz?- Merida uniosła brwii.
-No tak, jestem duchem zimy- powiedziałem wyrywając strzały i podnosząc laskę.
-Ty nie jesteś tym synem Boreasza?- zapytała Merida.
-Przecież on ma córkę, Chione.- poprawiła ją Phobe.- Ona jest boginią zimy.
-Czekajcie, jest jakaś mroźna laska i ja jej nie znam?
   Zignorowały mnie i zaczeły wymyślać dziwne teorie
-Dacie mi coś powiedzieć?!- krzyknąłem, obróciły się w moją stronę z chęcią mordu w oczach.-Nazywam się Jack Mróz, ten Jack Mróz! Niewiem co pieprzycie o bogach ale ja jestem Strażnikiem! Rozumiecie, chronie dzieci i ich marzenia! Święty Mikołaj, Zębuszka u takie sprawy.
-Pozbyć się go?- zapytała Pheobe.
-Pozbyć się- potwierdziły obydwie, Thalia i Merida